Relacja z wyprawy "Wakacje i motyle w środku zimy, styczeń 2020" - Poznaj Meksyk
Relacja z wyprawy „Wakacje i motyle w środku zimy, styczeń 2020”

Relacja z wyprawy „Wakacje i motyle w środku zimy, styczeń 2020”

Ależ to była wyprawa! Trafiła nam się szalona ekipa, samookreślająca się jako mistrzowie dowcipów (pozdrowienia dla Was!), więc co jak co, ale nudy z nimi nie było 😉 Zróżnicowani wiekowo, ale świetnie się zintegrowali już od pierwszego dnia. Przez cały wyjazd uczyli się meksykańskiej piosenki, dzięki czemu było bardzo wesoło podczas przejazdów pomiędzy atrakcjami. Dodajmy, że do końca wyjazdu nauczyli się tylko refrenu 😀

Zaczęliśmy od Sanktuarium motyli Monarcha wysoko w górach. Ze względu na wysokość (ponad 3000 m npm) nie było łatwo, zadyszka łapała, ale warto było. Przecudny spektakl miliona pomarańczowo – czarnych motyli otaczających nas w locie, bajka! Przed wspinaczką rozgrzewająca zupa z boczniaków i quesadille z niebieskiej kukurydzy dodały nam sił. A na górze takie widoki:

Po wrażeniach przyrodniczych, wpadliśmy jeszcze dosłownie na chwilkę do bardzo uroczego, dawnej górniczego miasteczka Angangueo z przepięknymi muralami opowiadającymi trochę smutną historię tego miejsca.


Temperatury na tych wysokościach są niskie, więc na rozgrzewkę pojechaliśmy do źródeł termalnych (ponad 35st.), gdzie moczyliśmy się przez pół nocy w towarzystwie przemiłych Meksykanów. I tutaj trafiła nam się niespodzianka – jeden z nich wykonywał rytuał wodnego masażu misami tybetańskimi. To była prawdziwa gratka dla kilku osób – dźwięk mis rozchodził się w ciepłej wodzie i masował całe ciało . Z nocnej integracji w gorących źródłach zdjęć nie będziemy publikować 😉 Na terenie kompleksu, gdzie odpoczywaliśmy jest też jezioro termalne i rankiem zobaczyliśmy, że część grupy postanowiła sobie po nim popływać rowerkiem wodnym 😉


Grupa była bardzo dzielna, wszyscy zdecydowali się wspiąć na wulkan Paricutin, najmłodszy wulkan na świecie! W niektórych grupach część osób decyduje się zwiedzić tylko kościół zalany lawą w pobliżu tego wulkanu (co też jest niezwykłym przeżyciem), tu jednak wszyscy wykazali odwagę, samozaparcie i skusili się na zdobycie szczytu. A ile frajdy było podczas zjeżdżania pylistym zboczem w dół, zobaczcie na poniższym video 😉

A aby dostać się do podnóża wulkanu trzeba było z samego rana wsiąść na konie i w drogę po wulkanicznym pyle! Kilka godzin w siodle, lekko nie było…

Zwiedziliśmy też przepiękne, kolonialne miasto Morelia, jedno z piękniejszych w Meksyku, z tętniącym życiem nocnym i lokalnym przysmakiem – gaspacho, które nie ma nic wspólnego z zupą pomidorową na zimno, a jest sałatką owocową z dodatkiem chilli, limonki i soli 😉

W samej Morelii, jak zawsze w tym miejscu, grupa dostała do rozwiązania zagadkę wymagającą spostrzegawczości lub sprytu. Odnalezienie w meksykańskiej bibliotece książki o historii Polski. Jak zwykle utworzyły się dwie grupy – spryciarze, którzy próbowali wydobyć informacje od obsługi, która nie mówi po polsku, ani po angielsku i druga – przeszukująca półki. Jak zwykle wygrali spostrzegawczy.

Przecież mówię wyraźnie: „Książka, historia Polski, gdzie jest?”

Mieliśmy też wyjątkową okazję skorzystać z zaproszenia do domu naszego znajomego Meksykanina na wczesne obchody święta związanego z Dniem Matki Boskiej Gromnicznej, przypadającego na 2 lutego, ale w wiosce, w której byliśmy celebruje się je od Bożego Narodzenia. Było ognisko, posypano nam głowy confetti, poczęstowano pysznym pozole i okazano nam figurki Dzieciątka Jezus poprzebierane w różne stroje, którym należało oddać szacunek. Nasza Grupa zakupiła w okolicznym sklepiku masę słodyczy dla dzieciaków, ależ było radości! Więcej zdjęć z uroczystości i nie tylko znajdziesz na końcu relacji.

Zrelaksowaliśmy się w soczyście zielonym ogrodzie botanicznym z roślinnością jak w dżungli, położonym nad rzeką. Ciekawostka, w pobliżu ogrodu można spróbować kraftowego piwa z… awokado! Pyszne! A co się stało z jednym z piw, wiedzą tylko Ci co tam byli 😉

Nie zabrakło też adrenaliny innego rodzaju – podczas noclegu „technicznego” na trasie, gdzie następnego dnia mieliśmy ruszać o 6:00 rano (poprzedniego dnia kupiliśmy już bilety autobusowe), dwóch uczestników zaspało na zbiórkę. Na szczęście ogarnęli się w 5 minut, szczęśliwie nie utknęliśmy tam i dotarliśmy na plażę.

Aż 4 dni spędziliśmy na dziewiczej plaży, w domkach z widokiem na ocean. Wydawało się nam, że to dużo, ale Grupie się tam tak podobało, że myślą o powtórce na 2 tygodnie. Zresztą nie było nudno – wieczorami można było obserwować wykluwające się młode żółwie na plaży (osobniki dorosłe tego gatunku – są gigantyczne).

Na pewno ucieszy się z tego zamieszkujący tam kotek (żartobliwie zwany Żebrakiem), który był po prostu rozpieszczany do granic możliwości przez obecnych w grupie kociarzy. Myślimy, że przez te dni poszło mu w boczki. A rozważali nawet zabranie go z sobą do domu 😉

Były i skoki z wodospadu podczas całodziennego relaksu nad cudnie turkusową rzeką, na której jest duża liczba przepięknych kaskad.

Nie zabrakło też strefy archeologicznej, a właściwie dwóch – poza największą Teotihuacan zwiedziliśmy też mniej znaną, i dzięki temu całkowicie pustą, Xochicalco.

Teotihuacan było życiowym marzeniem dwójki uczestników. Fajnie jest spełniać marzenia 🙂

W srebrnym mieście Taxco (dawne, górnicze miasto, znane z wydobycia srebra, teraz z wyrobów srebrnych) „gubiliśmy się” w uroczych, ciasnych uliczkach. To miasto ma fantastyczny klimat! A potęgują go jeszcze stare, białe VW garbusy, które pełnią tu funkcję taksówek. Jakimś cudem mieszczą się nawet w najwęższych zaułkach. Dla wygody wsiadania usunięto w nich przednie siedzenie pasażera, co nie przeszkadza „załadować” się tam w trójkę, a widzieliśmy nawet jak wsiadają 4-osobowe rodzinki 😉

Na zakończenie, jak zazwyczaj, pozostawiliśmy sobie miasto Meksyk z imponującymi zabytkami i historią. W tym mieście nigdy nie jest nudno 🙂

4 dni spędziliśmy leniuchując na plaży, ale jednak i tak udało się sporo zobaczyć, poniżej trochę dodatkowych zdjęć, które nie zmieściły się w opisie.


Comments are closed.